Dlaczego Piemont ? - relacja Sylwii, Arka i Marty z wyprawy do Piemontu...




"Dzisiaj, kiedy ta wyprawa pozostała tylko, a właściwie AŻ wspomnieniem, pijąc espresso, czy piemonckie wino, zamykamy oczy i.... jesteśmy w Piemoncie :) czasem wydaje mi się, że nas wzywa, nawołuje,... a my odpowiadamy... wrócimy, bo skradł, jak cala Italia nasze serca..."

 

 

 

(Zapraszam na szczegolna dla mnie relacje wspanialej rodziny : Sylwii, Arka i Marty, ktora mialam  zaszczyt goscic w moich piemonckich progach w sierpniu 2015 roku. Dziekuje Wam za zaufanie i pelne wrazen spotkanie <3 oraz za ta oto, przepiekna opowiesc o Piemoncie, jaka od Was otrzymalam!!! Blanka :))

 

     Italia – do tej cudownej krainy zapałaliśmy wielką miłością od pierwszego wejrzenia. Z tego też powodu wybór wakacyjnego kierunku był z góry przesądzony, tym bardziej, że Italia jaką lubisz kusiła obietnicą niezapomnianych wrażeń w Piemoncie :). Już po dotarciu na miejsce byliśmy pewni, że ich nie zabraknie. Choć podróż nieco przeciągnęła się w czasie, to zostaliśmy bardzo ciepło przywitani przez trójkę cudownych ludzi. Towarzystwo, pierwszy posiłek, wino, powietrze i... poczuliśmy, że jesteśmy we właściwym miejscu. Dzisiaj mogę powiedzieć, że ta przecudowna kraina chyba odpowiedziała nam, odwzajemniając nasze uczucia. Każdego dnia odkrywała przed nami kolejne skrawki swoich tajemnic, pokazując nam kolejne miasteczka pełne uroczych zakątków, odkrywając drogi do miejsc, w które wcale nie planowaliśmy dotrzeć :), pozostawiając głowę pełną piemonckich smaków i zapachów, które czuję nawet dzisiaj, w jesienny wieczór.




***

          Pierwszego dnia planowaliśmy odpocząć po podróży. Jednak, gdy zjeżdżaliśmy z Miasino do  Orty San Gulio, pokonując kolejne zakręty odkrywaliśmy cudowną panoramę jeziora i jednogłośnie postanowiliśmy je objechać. Naszą ciekawość przykuł, widoczny na drugim brzegu, wiszący na skale kościół. Sanktuarium Madonna del Sasso każdemu zapewni zapierające dech w piersiach widoki – można zobaczyć stąd całe jezioro Orta i wznoszące się nad nim góry. Pomiędzy zielonymi  wzgórzami bielą się wioski i miasteczka. Po drodze, gdy zatrzymywaliśmy się w kolejnych miejscowościach, zaskoczył nas spokój, brak zwiedzających tłumów, niektórzy nawet wydawali się być zaskoczeni naszą wizytą, jednak wszędzie spotykaliśmy się z niesamowitą życzliwością.


      Drugi dzień i drugie jezioro - Lago Maggiore zaskakujące było to, że dwa jeziora, oddalone od siebie ok. 40 km, mają całkiem inny klimat. Na pierwszy rzut Stresa... tu tłumy turystów, elegancje hotele, drzwi które przytrzymuje odźwierny... ale można też odnaleźć dzikie, schowane za kwitnącymi krzewami, plaże. Dalej na naszej mapie znalazła się Arona, nieco spokojniejsza od Stresy, z długą, uroczą promenadą i niepowtarzalnym pomnikiem San Carlo Borromeo. Wspinaczka w nim nie należy do łatwych, za to widoki.... niesamowite... sam punkt widokowy nietuzinkowy, Lago Maggiore podziwia się bowiem przez otwory znajdujące się w twarzy posągu, tzn. oczy,  nos, uszy... Jadąc dalej, zupełnie przez przypadek odkryliśmy jedno z najbardziej magicznych miejsc nad Jeziorem Maggiore – Eremo di Santa Caterina del Sasso. Do klasztoru dotarliśmy długim krętymi schodami, chociaż można zjechać winda, ale... tracić widoki? Położony na skraju skały, sięgający krawędziami do jeziora, sprawiający wrażeni wklejonego w skałę. Wewnątrz można podziwiać kościółek, którego ściany i sufity zdobią piękne, bajecznie kolorowe freski.


            W ogóle cała wycieczka wokół Lago Maggiore to kolejny dzień niezapomnianych wrażeń, widoków, których do tej pory zazdrościmy tubylcom. Z uśmiechem wspominam spotkaną parę tamtejszych staruszków, którzy odpoczywali w cieniu, rozmawiając i zajadając się owocami ze stojącego obok kosza. Przysłuchiwali się ciekawie naszym ochom i achom i... całkiem niespodziewanie poczęstowali nas melonem... takich ludzi można spotkać chyba tylko tutaj :)



            Kolejny dzień i kolejna dawka emocji... tym razem było inaczej, bo do naszej trójcy dołączyła Blanka - inspiratorka naszych wakacji!!! Pierwszym punktem wycieczki była Domodossola... droga do niej wiedzie krętymi, niesamowicie urokliwymi ścieżkami. Najpierw zwiedziliśmy Sacro Monte di Domodossola (Swieta Gora), które polecamy przede wszystkim ze względu na roztaczające się z niego widoki.

 

 

     Kościół, jak i prowadząca do niego kalwaria objęte są opieką UNESCO – nie bez powodu... ogromne wrażenie zrobiło na nas samo miasteczko... starówka, knajpki, uliczki i kawa ze szkolną psiapiółką... wspomnienia?... niezapomniane... miejsce?... cudowne... atmosfera?... magiczna – po prostu Piemont :). Ale to nie wszystko, bo głównym celem tej wycieczki był wodospad Cascata del Toce!  Droga?... jeszcze bardziej kręta, bo górska. Wjechaliśmy w pasmo Alp, zw. Monte Rosa. Jednak wrażenia jakich dostarcza, trudno opisać... góry, spływające kaskadami strumyki, które zbierają się w górski potok, drewniane pojedyncze chaty, czy wioski, w których czas zdawał się stać w miejscu... to wszystko razem sprawia, że chce się więcej i jeszcze.... i Piemont to da :) a przyjaciele pokażą, albo podpowiedzą <3



            Idąc drogą wskazówek, kolejne dni spędziliśmy na odkrywaniu Alp - pojechaliśmy znowu w góry. Pierwszym naszym celem było Mottarone – szczyt o wysokości niespełna 1500 metrów, znajdujący się pomiędzy dwoma jeziorami – Orta i Maggiore. Tu, odważniejsi członkowie rodziny „zaliczyli” tor saneczkowy, który oprócz adrenaliny pozostawił w pamięci niepowtarzalne, szybko zmieniające się widoki ;) oko nacieszyliśmy zjeżdżając w stronę Stresy. Polecamy – szczególnie dla widoków – odwiedzenie Ogrodu Botanicznego ALPINIA. Znów przez przypadek, odkryliśmy miejsce, z którego można zobaczyć, niemal z lotu ptaka Wyspy Boromejskie. O nich później... bo wcześniej wróciliśmy w Monte Rosa. Do miasteczka Macugnaga wiedzie tylko jedna droga, która kończy się w tej uroczej, wysokogórskiej miejscowości (1327m.np.m.). 

   

    Droga, której nie da się zapomnieć, zawijasy przyspieszające bicie serca, ukryte między górami wioski, wodospady, góry chowające się w chmurach... wydawało się, że nic już nas nie zaskoczy, ale... Macugnaga, mimo że pełna turystów, to mająca swój urok. Zabudowa, góry wchodzące do domów, bielący się na szczytach śnieg, kolejne wodospady, stary kościół i do tego przepyszne jedzenie... zaserwowane przez Polkę... czy można chcieć więcej? Pewnie :), bo jak mówią, apetyt rośnie w miarę jedzenia... i to jeszcze jakiego... Italia jaka lubisz pomogła zasmakować nam Piemontu... Festa w Fontaneto (Swieto Patrona miejscowosci)  to niezapomniane przeżycie <3

      Niestety, nasz wyjazd powoli zbliżał się do końca, dlatego „perełki” (jedne z wielu) zostały na koniec. Jedna z nich okazała się być tuż pod „naszym nosem” - Orta san Giulio! Nad miasteczkiem czuwa św. Franciszek z Asyzu, który jest patronem kolejnego Sacro Monte w Orta San Giulio, objętego opieką UNESCO. Wąskie uliczki, kawiarenki, lodziarnie, hoteliki, stare, kamienne domy. Wszystko to tworzy typowo włoski klimat. Z centralnego placu można, a nawet trzeba popłynąć łódką na wyspę – Isola san Giulio. Jej centralnym punktem  jest kościół i klasztor – ten drugi niestety, niedostępny dla turystów. Cudownie wąskie, kamienne uliczki pozwalają przenieść się w czasie, zwolnić i w pełni oddać się sjeście, zapomnieć o tym, że niedługo trzeba wracać...



     Kolejne Sacro Monte to Swięta Góra w Varallo Sesia najstarsza i najważniejsza. Można tu obejrzeć ponad 40 kaplic, w których stoi ok. 800 figur wkomponowanych we freski. Całości dopełnia  przepiękna bazylika. To miejsce dostarcza duchowi ogromnych wrażeń, podobnie jak samo miasteczko, położone u stóp wzgórza.



    Wisienką na torcie okazały się wyspy Boromeuszy. Z braku czasu zwiedziliśmy tylko jedną – Isola Bella. Rzeczywiście BELLA!!! Ogromny   pałac, pełen dzieł sztuki stanowi konieczny punkt programu. Do tego najcudowniejsze ogrody, jakie tylko można sobie wyobrazić! Wiszące, kaskadowe, niesamowicie kolorowe i pachnące, pełne rzeźb, oczek wodnych i spacerujących białych pawi. To jedno z tych miejsc, do których chętnie chciałoby się wrócić... jednak pora wracać :(



    Na szczęście nasza przewodniczka zadbała o to, aby wyjazd był równie ciekawy jak cały urlop. Zabrała nas do górskiej wioski – Sovazzy, która okazała się niesamowitym miejscem. Senne domy, maleńki kościółek, babcie spacerujące po pustych uliczkach i cudowny zapach kawy! Trafiliśmy tu do niepowtarzalnego miejsca – małej, lokalnej palarni kawy MOKA STRESA Sympatyczny Włoch, mimo niedzielnego popołudnia, zaprosił nas do środka i pokazała jak pali te aromatyczne ziarna. W pobliskiej, małej kafejce mogliśmy jej też spróbować! Boska :) dziś jeszcze, w chłodne, jesienne dni pozwala nam ona powrócić do Piemontu. Szkoda tylko, że zapasy się kończą :(


     

    Dzisiaj, kiedy ta wyprawa pozostała tylko, a właściwie AŻ wspomnieniem, pijąc espresso, czy piemonckie wino, zamykamy oczy i.... jesteśmy w Piemoncie :) czasem wydaje mi się, że nas wzywa, nawołuje,... a my odpowiadamy... wrócimy, bo skradł, jak cala Italia nasze serca.

 



Jezeli interesuje Cie wyprawa do Piemontu napisz do nas:  info@italiajakalubisz.com
Zobacz jak wyglada nasza pomoc w organizacji Waszej wyprawy na www.italiajakalubisz.com



           



 

Komentarze